Kraków to jedno z najstarszych i niewątpliwie najatrakcyjniejszych turystycznie miast w Polsce. Tonie jednak w sepii, ad infinitum celebrując swą przeszłość, a momentami wręcz popadając w pułapkę staroświeckości. Chwilami sam już nie wiem, skąd dalej do Brazylii: od warszawskich szarości czy od krakowskich brązów? Tak się składa, że oba nasze miasta mają swoje historyczne „maskotki” – swoiste bestiarium: Warszawa cieszy się własną, grzecznie cycatą, niegdyś dwu-ogoniastą, syrenką, a Kraków smokiem. Wawelska maszkara wydaje się jednak stosunkowo mało wyeksploatowana pod względem swojego potencjału zmysłowego. Mamy rosochatego metalowego stwora, który bawi przechodniów, strasząc bezpiecznym gazowym płomieniem, z zegarową regularnością dobywającym mu się z trzewi, mamy jedną czy drugą konwencjonalną pamiątkę i urocze książki Pagaczewskiego. Gdzie jednak skrzące się w słońcu tęczowe łuski, gdzie gibkie jaszczurze ciało? Pytam jako człowiek spragniony ostentacyjnych manifestacji piękna. Może jedynie Wawrzeniecki (uczeń Matejki) podjął wyzwanie, malując para-erotyczne „ofiary smokowi”, ale to też już historia, w dodatku mocno wyblakła. Dysponując takim kontekstem, pozwoliłem sobie na małą tropikalną kontrabandę. Ponieważ mam słabość do form syntetycznych, zdecydowałem się na węża. Symboliczny, seksualny kontekst nie był tu bez znaczenia. Od lat fascynuję się minimalistyczną polską rzeźbą kameralną z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Najważniejsze fabryki porcelany mamy jak wiadomo na Śląsku i w świętokrzyskim – Ćmielów, Chodzież, Wawel to nazwy znane wszystkim kolekcjonerom. W zeszłym roku miałem satysfakcję zrealizować swoje kolejne marzenie i wyprodukować serię porcelanowych żmijek odwołujących się do IWP-owskiej tradycji. Zrobiłem miniaturki, przyszedł czas na przeskalowanie – mam nadzieję, że moja bestia, wijąc się po Plantach i jarząc cytrynowym pigmentem, obudzi grzeszne myśli. Tym bardziej, że kolejną zimę stulecia mamy już za sobą.
Maurycy Gomulicki, Mexico City, 11.04.2013